pokusa.....i postanowienia

Wiecie co łączy księgarnie i sklep z włóczkami?
Mam zakaz wchodzenia do nich.
Poważnie, odwiedziny w nich powodują przełączenie mojego rozsądnego mózgu w tryb małpi, typu chce to mieć. Nieważne, że na półce czeka ponad 20 pozycji do przeczytania, ale tą i tamtą książkę też muszę przeczytać. Nieważne, że w schowku pod schodami mam kilkanaście pudeł z włóczkami, że mam naszykowane pudełka z kolejnymi projektami i jest tego tyle, że przez najbliższe dwa lata mam co robi, ale ten sweter także muszę mieć.
Nie powiem, że trzymam się z daleka od moich nałogów. Staram się nawet panować nad spontanicznymi zakupami. W tym roku nawet wzięłam udział w akcji dziergania 20 projektów z domowego magazynu, zanim będzie można kupić nową włóczkę. Zrobiłam 10 projektów zanim uległam pokusie. Drugim sposobem są kontrolowane odwiedziny, z postanowieniem nic nie kupowania lub wejściem z jednym konkretnym planem zakupowym. Tak więc, do księgarni zaglądam regularnie, ale nic nie kupuje, czekam cierpliwie aż pewna książka będzie w promocji. Podobnie jest z lokalnym sklepem z włóczkami. Mam go po drodze z pracy do domu, gdzie też zaglądam regularnie. Wchodzę tylko popatrzeć, pomacać i pomarzyć o kolejnych dzierganiach. Jednak, jak przy każdym uzależnieniu nachodzą mnie chwile słabości. Tak było podczas ostatnich odwiedzin w Sandnes Garn.
Sandnes Garn jest fabryką produkującą włóczkę i to jeszcze jaką. Fabryka stawia na najwyższą jakość swoich produktów, przykładają dużą uwagę do jakości i skrętu nici, co wpływa na cenę. Włóczka nie należy do najtańszej na rynku. Za jakość się płaci, czasami bardzo dużo.
Przy fabryce jest sklep, gdzie można zaopatrzyć się w każdy rodzaj włóczki, a także kupić coś na promocji. Bardzo niebezpieczne miejsc - przynajmniej dla mnie.
Do Sandnes Garn wybrałam się na zlecenie koleżanki, która chciała zrobić Marius genser dla swojej córki, a nie jest zbyt zadowolona z jakości Dropsa. Jako, że jestem szczęśliwą posiadaczką karty przyjaciela to mam zniżki na zakupy w sklepie firmowym. Pojechałam po wełnę merinoull dla niej.



Oczywiście musiałam obejść wszystkie regały i obejrzeć każdy rodzaj włóczki, zajrzeć do kilku katalogów i pomarzyć. Przy kasie wpadł mi w oko gotowy sweter - cudo. Jednak aby kupić wzór, należy nabyć także włóczkę wykorzystaną we wzorze. Uffff. Wróciłam do samochodu, usiadłam i zaczęłam myśleć. Przeliczyłam i wróciłam do sklepu, tłumacząc się sama przed sobą, że ja też zasługuje na jakąś nowość. Ale jaki kolor wybrać, znowu niebieski, żółty, pomarańczowy. Ten oryginalny jest cudowny, ale już mam w pudełku podobny kolor na inny sweter. Wybrałam pistacjowy, a co mi tam. Zapłaciłam tylko 320 nok, za 5 kłębków wełny KOS oraz katalog ze wzorem.


Takie cudo wykonam dla siebie ;-)

Komentarze

  1. Nie tylko Ty cierpisz na książkoholizm i drutoholizm... Choć w moim przypadku to raczej szydełkoholizm ;) Szkoda, że nie można dokupić dodatkowej pary rąk, bo przydałaby się tak samo jak dodatkowy czas.
    Ostatnio robiłam porządki z gazetkami i znalazłam kilka starych wydań ze swetrami. Nie mam cierpliwości do "sztrykowania", więc mogę Ci je sprezentować. Wydaje mi się, że był tam podobny wzór. Masz na mnie namiary - jeśli reflektujesz daj znać.
    Szczęśliwego Nowego Roku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj w moich skromnych progach.
      Przydałaby się jeszcze jedna para rąk, a jakże, lub dużo dłuższa doba.
      Gazetami ze starymi wzorami nie pogardzę i bardzo chętnie przygarnę, jeśli nie masz zamiaru z nich skorzystać.
      Pozdrawiam serdecznie

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny, miło mi będzie jak zostawisz po sobie ślad.

Popularne posty